niedziela, 17 stycznia 2016

Sowia Poczta. Halo, żyję!

Halo, halo. Ja żyję, a jak z Wami? Cieszę się, że ktoś tu jeszcze zagląda czasami. Jednak kolejny rozdział jest w połowie, ale nie pojawi się jeszcze przez pewien czas. Robię projekt społeczny w ramach "Zwolnionych z Teorii" i nie mam czasu na pisanie. Jeżeli jednak ktoś chciałby mi pomóc szybciej ukończyć projekt to proszę o lajki na
FB:
Projekt: ,,zMASSakrowani"

https://m.facebook.com/zmassakrowani/

Im szybciej zbiorę odpowiednią liczbę polubień, tym szybciej wrzucę rozdział. :D
Za jakąkolwiek pomoc dziękuję z całego serduszka. Do przeczytania, Huncwoty! C:

niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 15. - Takie chwile, w których nie można mieć krwotoku wewnętrznego.

Wróciliśmy do zamku, kiedy zegar wybijał północ. Milczeliśmy. Ale to już było przyjemne milczenie. I miało ono potrwać aż do momentu, w którym staniemy przed drzwiami mojego pokoju, przytulimy się po przyjacielsku i życzymy sobie dobrej nocy. Nie wyszło. Co za niespodzianka!...

Nagle na zakręcie korytarza z prędkością zaklęcia wpadła na mnie niezidentyfikowana kulka rudości. Nawet Czarny nie zdążył mnie złapać, a już leżałem pod (nietrudno było się domyślić) Ginny. Usłyszałem jeszcze zatrzymującą się kolejną postać. Jak się okazało podczas podnoszenia się z ziemi - Potter. Otworzyłem już usta, ale tym razem Gryfon był pierwszy.

- Daruj sobie marne docinki, Malfoy. Nie bawimy się w ganianego, ani nie chcę jej zgwałcić i zabić. To nie twoja sprawa, więc po prostu sobie idź, jasne?

- Lubię kiedy zwracasz się do mnie z takim szacunkiem, po nazwisku. Z resztą lubię swoje nazwisko. A poza tym nie trafiłeś z żadnym komentarzem. Jakbyś chciał wiedzieć, na początek chciałem powiedzieć Wiewóreczce Mojej, że ostatnio to ja byłem na górze i cmoknąć ją w policzek. To by było urocze. Dopiero potem wypytywałbym się co znowu odwaliłeś, że biedactwo przed tobą uciekało. Ale jak zawsze wszystko zepsułeś. - Zarzuciłem ostentacyjnie grzywką i ruszyłem z Zabinim przed siebie. Kolega zapytał cicho czy nic mi się nie stało, po czym rzucił głośniej jakąś dowcipną uwagę na temat zdarzenia sprzed paru sekund, której nie usłyszałem, bo skupiłem się jedynie na próbie złapania oddechu i równowagi. Zdążyłem tylko podeprzeć się na jego ramieniu i wydusić słowo "żebra". Przeklnął głośno.

Dawnooo, dawnoo temuuu, w Malfoy Manor, śliczny chłopiec rzucił się z dachu. Połamał sobie parę żeber, jedno z nich przebiło płuco. Został zabrany do mugolskiego szpitala, bo rodzice bali się pojechać do normalnego. Lekarze trochę go posklejali i kazali uważać na klatkę piersiową. A że było to w te wakacje to uraz właśnie się odnowił. Niedobrze.

A gdzie APAP?
Ma ktoś APAP?

***

Z tego, co dowiedziałem się od Blaise'a nie dostałem leków przeciwbólowych dość długo, bo trzeba było obudzić lekarkę. Ta chciała mi już zamawiać trumnę, kiedy usłyszała, że ponad 15 minut  jestem noszony ze złamanymi żebrami i możliwością krwotoku wewnętrznego lub przebitego płuca/płuc. Blaise może i skończył kurs pierwszej pomocy, ale medyk z niego żaden. Na szczęście jest wystarczająco silny, by mnie nosić. Wychodzi na plus.

- W końcu, panie Malfoy! Już drugi raz w tym roku prawie mi skonałeś z nie do końca jasnych powodów. Przy wypadku zostały naruszone regenerujące się żebra, a podczas wstawania na nowo popękało parę z nich. Jedno zachaczyło o płuco, ale nie przebiło. Na szczęście już się pan obudził i... Nie!!! Nie wstawaj!!!

Opadłem z powrotem na niewygodne łóżko i westchnąłem. Lekarka zapytała czy zgadzam się na odwiedziny, i podkreśliła jeszcze raz, że za żadne skarby mam nie wstawać, po czym wyszła z sali. Chwilę po jej wyjściu przyszedł Blaise oraz otoczona jego ramieniem Ginny. Uśmiechnąłem się szyderczo i zagwizdałem znacząco.

- Ja ją tylko pocieszam, że z wychodziłeś z gorszych rzeczy niż połamane żebra. Nie wyobrażaj sobie zbyt dużo.

Za późno. Może gdyby nie rumieńce rudej... Może gdyby nie to jak Czarny zerka na nią podczas posiłków... Postanowiłem brnąć w to dalej, a przy okazji opóźnić pytania o moje samopoczucie.

- Ładna by była z was para... Jesteście pewni, że to musi skończyć się na pocieszaniu?

- No, co prawda już jedną wspólną noc razem spędziliśmy, czekając aż się obudzisz albo umrzesz - odparła z uśmiechem Gryfonka. Z dumą stwierdziłem, że coś się kroi...

- Która godzina?

- Trzynasta. Sobota. Jeszcze zdążymy się napić - zaśmiał się Blaise.

Ale nie to teraz miałem w głowie.

- A był może ktoś jeszcze?... - Zapytałem nieśmiało, odwracając głowę w drugą stronę. Poczułem się jak dziecko, które ma nadzieję na kolejny kawałek ciasta. Usłyszałem potwierdzenie i śmiech obojga. Nie obyło się bez złośliwych komentarzy. Potem zapytałem się dlaczego Ginny uciekała przed Harrym. (Poza tym, że jest okropnie brzydki.) Okazało się, że chciał pogadać, a po 10ciu minutach jego gadki Ruda zdenerwowała się i wyszła. On chciał ją złapać i się zaczęło... A skończyło na mnie. A właściwie skończyło się na tłumaczeniu starej McGonnagal dlaczego nie byliśmy o tej godzinie w swoich pokojach. Siedzieliśmy (no, ja leżałem) tak i rozmawialiśmy przez jakąś godzinę. Nagle nasz śmiech został przerwany przez stukot laski. Lucjusz.

- Dzień dobry - przyjaciele przywitali się jak na komendę i wyszli, patrząc na mnie ze współczuciem.

- Dzień dobry - rzucił im na pożegnanie Lucjusz. - Dzień dobry, Draconie.

- Dzień dobry - syknąłem w jego stronę. Martwą ciszę przerwało jego westchnięcie.

- Zastanawiam się nad odesłaniem cię do domu.

- Co?!

- Nie podnoś głosu. Zachowuj się. Nie byłoby to głupie, biorąc pod uwagę, że w domu miałbyś zapewnioną opiekę... Ochronę... - Postawił mocny akcent na ostatnie słowo. Moje oczy z pewnością wyrażały przerażenie. Zaśmiał się surowo. - Nie patrz się na mnie, jakbym chciał wysłać cię do Azkabanu, synu.

- Miałeś tak do mnie nie mówić. - Skrzywiłem się.

- Draconie... My tylko chcemy cię chronić...

- Niby przed czym?!

- Nie podnoś głosu, mówiłem. Przed takimi nieszczęśliwymi wypadkami oraz niezapowiedzianymi wycieczkami... Sam wiesz, jak to jest, kiedy wychodzisz bez pytania.

- Nie mam 5ciu lat! Mogę robić, co mi się podoba! - Podniosłem się pod wpływem emocji. Zabolało. Przeklnąłem.

Zmierzył mnie wzrokiem, kazał wyrażać się do niego z szacunkiem i odszedł, a ja zamknąłem oczy i pogodziłem się ze swoim zmęczeniem.

***

Kiedy znowu je otworzyłem, kątem oka zobaczyłem burzę blond loków. Podekscytowany chciałem...

- Nie wstawaj - wyprzedziła mnie swoim spokojnym głosem i wyciągnęła rękę przed siebie. - Przyniosłam ci jabłko.

Uśmiechnąłem się szeroko.

- Dziękuję. Chciałem tylko na ciebie popatrzeć.

- Nie warto ryzykować...

- Warto - przerwałem jej szybko i z uśmiechem przeglądałem się jak siada na moim łóżku.

- Bardzo boli?

- Teraz mniej... - dotknąłem jej dłoni, ale szybko ją odsunęła.

- Pytam na poważnie. Bardzo się wystraszyłam, kiedy Ginny do mnie przebiegła...

- Niepotrzebnie cię budziła, to nic wielkiego.

- Nie spałam. Oglądałam chmurę.

- Jedną?

- Więcej nie było. A ta jedna była bardzo ładna. Wyglądała jak papryczka.

- Więc niepotrzebnie odciągnęła cię od oglądania pięknej chmury.

- Dobrze było patrzeć na ciebie spokojnie śpiącego. Chociaż nadal się bałam, że nagle przestaniesz tak ładnie oddychać...

- Można oddychać brzydko?

Uniosła głowę i zastanowiła się chwilę. Światło ślicznie przeplatało się z jej włosami. Jednego byłem pewnien. Ona ładnie oddycha.

- Tak - odrzekła z namysłem. - Jeżeli ktoś zje cebulowe krążki i popije je mlekiem z czosnkiem, z pewnością ładnie nie oddycha.

Zaśmialiśmy się. Moment później poczułem nieśmiałe ciepło na mojej dłoni. I zastała cisza. A w tej ciszy byliśmy my. Patrzyliśmy sobie w oczy i towarzyszył nam strach, że coś nam może przerwać. A moment później poczułem nieśmiałe ciepło w okolicach serca. Zacząłem się tylko modlić, żeby nie okazało się to krwotokiem wewnętrznym. Nie teraz. To by nam przerwało...

sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 14 - Suche rękawy.

Ranek. Cholerny ranek. Ten znienawidzony, przebrzydły, okropny, zwiastujący kolejny beznadziejny dzień poranek.

Dziś był inny. Obudziłem się, można powiedzieć, wyspany i zadowolony z własnego życia. Szczerze? Czułem się jak co najmniej porządnie ujarany. Miałem ochotę zejść na śniadanie, a wieczorem zrobić coś totalnie odjechanego. Zakochałem się? Nie bądźmy tacy banalni... Ja po prostu poczułem zbliżający się weekend, który miałem zamiar z kimś przyjemnie spędzić.

- Blaise, skarbie, kochanie, misiu mój!

Czarny odwrócił się wręcz ze strachem w moją stronę. Przerażony patrzył jak się śmiałem i z niedowierzaniem podszedł bliżej.

- Coo...?!... Coo ona ci zrobiłaa?

- Oj, przestań. To cudowny dzień, który trzeba odpowiednio uczcić, więc po śniadaniu zrywamy się i...

- Powoli, Smoku... Ja nigdzie się nie zerwę, bo twój tatuś pojutrze wpada do moich rodziców, a ja się staram o ferie na Hawajach. Przykro mi, słoneczko, nie tym razem.

Wypuściłem z poirytowaniem powietrze. A miało być tak pięknie...

- To może przynajmniej pójdziemy na spacer do lasu wieczorem?...

- Jasne... Draco! No nie obrażaj się!

- Ale wszystko ok. Do wieczora...

Całe szczęście ze mnie wyparowało, a gdy wchodziłem do Wielkiej Sali na śniadanie, czułem się jak postać z kreskówki, nad którą bez przerwy wisi deszczowa chmura. Do nikogo się nie odzywałem, jedynie lekki uśmiech spowodowany wbiegnięciem spóźnionej Luny potwierdził, że jeszcze nie zamieniłem się w bezdusznego zombie.
Chyba...
No raczej...
Z resztą...
Nie wiem.

***

Krok. Krok. Krok. Jeden za drugim. Coraz bardziej zagłębialiśmy się w ciemność, a towarzyszyły nam jedynie dziwne skrzeki trzaski i pohukiwania. Cały urok lasu. Sam nie wiem czy nie chcieliśmy psuć tej atmosfery, czy po prostu żaden z nas nie wiedział jak zacząć rozmowę. Po mniej więcej godzinie spaceru gęstwina zaczęła się rozrzedzać, a światło księżyca  wyostrzyło zarysy drzew. W końcu stanęliśmy. Znaleźliśmy się na niewielkiej polanie zakończonej urwiskiem. To właśnie mój idealny, szalony wieczór.
Usiadłem na brzegu klifu, a tuż obok pojawił się Blaise. Spoglądałem to na księżyc, to na niego, lub wpatrywałem się w rwącą rzekę u stóp skalnej ściany. Zawiał chłodny wiatr, który dobitnie przypomniał o zbliżającej się powoli zimie.

- Dawno nie mieliśmy takiej ponurej randki - mruknął z przekąsem.

On. Ten. Tylko ten. Ten, który wie o mnie wszystko. I do tego mnie lubi. Cud, haha.

On jest moim cudownym, Cudownym aniołem. I jest ze mną. I mnie nie zostawi. Wysłucha. Pieprzone ciasteczko czekoladowe. A ja jestem jego mlekiem. Jeżeli ktoś kiedykolwiek zwątpił w to, że na świecie istnieje osoba dla niego przeznaczona - ja mogę rozwiać wszystkie wątpliwości. Gdyby nie on siedziałbym teraz w Azkabanie, po kolejnej nie udanej próbie samobójczej, płacząc w swój rękaw. A dzięki niemu... Dzięki Blaise'owi... Mojemu Blaise'owi...
To dzięki niemu mam suche rękawy.

- Boję się - wyszeptałem i czując na sobie pytający wzrok kontynuowałem. - Boję się, że się w niej zakocham. I będę z nią. A jak z nią będę, to przecież będę jej mówił wszystko. A ja nie mogę mówić wszystkiego, bo ją wystraszę. Przecież wiesz, że nie mogę. Jak długo mógłbym ją okłamywać skoro ją będę kochał?...

- Skoro już zdecydowałeś się zakochać... No... A może zrozumie?

- Jasne, że zrozumie. Jest taka kochana. Ale jest też delikatna. Bardzo... Jakbym jej powiedział, to nie zostałoby mi nic innego jak czekać na : kocham cię, ale za bardzo boję się cię stracić, bla bla bla, żegnaj. Nie chcę...

Poczułem wręcz zastygające powietrze. Cisza przed burzą.
Wybuchł.

- JAK BYŚ SIĘ KURWA NIE TRUŁ, NIE CIĄŁ, NIE WIESZAŁ I CHUJ WIE CO JESZCZE TO BYŚ NIE MIAŁ TAKICH PROBLEMÓW, KRETYNIE!

Szybko wstał i zaczął iść w stronę powrotną. Podbiegłem do niego.

- Ej! Co ci odpierdoliło?!

- Fajnie, że zauważyłeś, że Luna się może wystraszyć. To może jeszcze pomyśl jak ja się czuję! Wiesz jak to jest budzić się spoconym w środku nocy, tylko po to, żeby zajrzeć do twojego pokoju czy przypadkiem nie miałeś akurat ochoty się powiesić! Każdej jebanej nocy od kiedy tu jesteśmy. KAŻDEJ! Więc z łaski swojej paniczu Malfoy, wróć do żywych.

Przyspieszył. Ja zostałem. Nie mogłem się poruszyć. Struny głosowe stanęły mi dęba, a ja sam zacząłem się trząść. To z zimna. Z zimna. Tylko z zimnnaa... Bo ja niee płaczę. Ja już nie...
Upadłem na kolana i zacząłem ryczeć jak dziecko. Łzy miarowo spływały po policzkach. Schowałem twarz w dłoniach i usłyszałem, że wrócił do mnie. Postawił mnie i przytulił. I staliśmy tak. A on szeptał, że przeprasza, że już jest dobrze. Że to było dawno. I przecież się nie powtórzy.

Mój oddech się powoli uspokajał, a wszystkie łzy zdążyły wsiąknąć w bluzę Blaise'a.
A moje rękawy pozostały suche.

środa, 1 stycznia 2014

Sowia Poczta

Jeśli ktoś tu w ogóle wchodzi..

Straciłam pomysł. Miałam już prawie skończony rozdział, ale stwierdziłam, że jest beznadziejny. I teraz mam do Was pytanie:

Powinnam:
a) zostawić tą opowieść/oddać bloga (jeśli się da...)
b) dać sobie czas, może coś wymyślę,
c) opublikować zakończenie.

A może Wy macie jakieś sugestie, co powinno się stać? Proszę o pomoc (i wyrozumiałość?).

D.M.

środa, 9 października 2013

Rozdział 13. - Naiwni kochają mocniej.

- Ekhm... Draco? - zatrzymała mnie jeszcze na chwilę Ginny.

- Co, kicia?

- Spotkamy się jeszcze kiedyś?

Zbliżyłem się do niej i wierzchem dłoni pogłaskałem ją po policzku. Te duże, zielone oczy były na prawdę urzekające. Delikatna skóra obsiana słodkimi piegami idealnie pasowały do ognistych włosów. Mimo wszystko po raz kolejny w myślach przyznałem, że coś mnie ciągnie do tej dziewczyny. Lekki uśmiech zniknął gdy spojrzałem w głąb jej źrenic. Z żalem. Wplotłem swoje palce między jej. Oparła głowę o moją klatkę piersiową, a ja uniosłem wzrok do sufitu. Z długim westchnieniem pokręciłem głową. Spojrzała się na mnie, tak jak gdyby nie zrozumiała przekazu.

- Nie. To koniec - wyjąłem różdżkę i machnąłem ją, sprawiając, że w mojej dłoni pojawiła się biała róża. - W tym momencie zazdroszczę Potterowi, wiewióro - zażartowałem niezbyt wesoło i wręczyłem kwiat w ręce rudej. - Uważaj na kolce. I... Do zobaczenia...

- Widzimy się na lekcji... Smoku...

Nasze usta były milimetry od siebie. Nie mogłem się zdecydować czy ją pocałować przez chwilę. W końcu emocje wygrały i pocałowaliśmy się. Tak zwyczajnie. Nic szczególnego. Ostatni raz. Niby nic, a jednak... Głęboko zaczerpnąłem powietrze, wdychając jej zapach i odwróciłem się. Odszedłem rozłączając nasze dłonie. I już się nie odwróciłem. A powinienem? Bez pukania otworzyłem drzwi do gabinetu ojca i usiadłem na krześle z miną męczennika. Lucjusz mierzył mnie wzrokiem parę minut. Siedzieliśmy w ciszy. Zastanawiałem się, czego tym razem ode mnie chce. Dowiedział się o końcu wyroku wujka? Nie wiedziałem czego mam się spodziewać.

- Wiem, że będziesz na procesie Rudolfa. Ale nie po to cię wezwałem. Zauważyłem, że jesteś bardzo niestały w uczuciach i... Może jednak rozwinąłbyś znajomość z panną Lovegood?

- Co?! - Nie rozumiałem. Nie rozumiałem nic. Ale... Jak to?... Ale...

- Wydawało mi się, że ją lubisz...

- Bo lubię... Ale od kiedy interesują cię moje relacje z dziewczynami?

- Masz już 18 lat... Razem z matką planowaliśmy, że oświadczysz się panience Greengrass, lecz ostatnio myślałem nad poprawieniem... Niewinności naszego nazwiska. Kontakty z innymi rodzinami są ważne... Oczywiście nie nalegam, żebyś nadal trzymał się panny Weasley - Lucjusz skrzywił się wypowidając to nazwisko. - Doskonale wiemy, że Artur nie wyda ci swojej córki...

- Ja... Już skończyłem... Z Ginny...

- Tym lepiej - westchnął. - Chciałbym też, żebyś jednak przyłożył się do nauki i nie opuszczał szkoły do końca roku.

Zatkało mnie.

- W razie gdybyś jednak wolał zamieszkać z Rudolfem, przypominam, że bez problemu was znajdziemy. A teraz idź. I pamiętaj. Planujemy twój ślub za 2-3 lata. Może warto... Żebyś przyłączył się do przygotowywań.

Bez słowa opuściłem gabinet i poszedłem do szklarni. W ciszy wykonywałem polecenia. Nieprzytomnie wytrwałem do wieczora. Wręcz automatycznie przygotowałem się do spotkania z Luną. Wychodząc do salonu Ślizgonów usłyszałem gwizdanie. Blaise. Uśmiechnąłem się słabo i usiadłem na sofie obok niego.

- Ej, co jest? Idziesz na tą randkę jak na skazanie.

- Jaką randkę? - Zainteresowała się Pansy.

- Smoku idzie z Luną na randkę - odpowiedział niedbale kolega.

- Nie wyglądasz jakbyś chciał się z nią spotykać. Może lepiej zostaniesz ze mną? - z iskierką w oczach zapytała czarnowłosa. Wykrzywiłem się.

- Nie, dzięki. Wszystko ok... Po prostu nie wiem...

- Jak zawsze niezdecydowany... - zaczął Blaise. - Przecież wiesz. Z Ginny koniec. Sam to skończyłeś. Z Luną masz szansę. Jest ładna, słodka i w ogóle. Z tego, co wiem, gejem nie jesteś, więc co ci nie pasuje?

- No nie wiem... Z jednej strony...

- Musisz iść, bo się spóźnisz. Leć, ale nie przeleć - zaśmiał się.

- No przecież wiem... - wstałem i udałem się pod pokój Krukonów. Czekałą tam na mnie ubrana w jeansy i zwykłą niebieską bluzkę. Burza blond włosów okalała twarz dziewczyny. Ja też nie byłem jakoś szczególnie wystrojony. Czarne spodnie, czarna bluza z kapturem, a pod nią zielona koszulka na krótki rękaw. Rzuciłem krótkie ,,Hej", ona odpowiedziała i poszliśmy na zewnątrz zamku. Niezręczna chwila. Po paru minutach spaceru usiadłem pod drzewem wraz z blondynką. Zauważyłem, że lekko dygocze, więc dałem jej bluzę. Okryłem ją szczelnie ubraniem, a ona przysunęła się do mnie. Otoczyłem ją ramieniem i siedzieliśmy, patrząc w gwiazdy. Szum drzew zagłuszał nasze oddechy. Przyjrzałem się dziewczynie. Rzeczywiście była bardzo ładna. Taka spokojna...

- I co z Ginny?

- Koniec. Zdecydowaliśmy się już nie spotykać. A jak z Longbottomem?

- Jeszcze nic nie wie.

- Ja też jeszcze nic nie wiem - powiedziałem zaczepnie.

- A co chciałbyś wiedzieć?

- Co o mnie myślisz?

- Myślę, że jesteś... Inny.

- W jaki sposób inny?

- Zależy kiedy. W tym momencie pozytywnie. Teraz jesteś ciepły i  kochany. Teraz... A jaka ja jestem?

- A jaka chciałabyś dla mnie być?

- Idealna...

- Jesteś jeszcze lepsza.

Nachyliłem się w jej stronę. Pokręciła głową, a ja spojrzałem się pytająco w jej oczy. Lekko uniosła kąciki warg i położyła głowę na moim ramieniu, zamykając oczy. Zacząłem szeptem ją komplementować. Mówiłem, że jest piękna, cudowna i, że chcę, żeby ze mną została. Że nie mogę napatrzeć się w jej oczy. Kłamałem?

wtorek, 16 lipca 2013

Sowia Poczta

Zaczęłam pisać rozdział 13. od nowa. Mam nadzieję, że ktoś na niego czeka... Ale chciałam was pochwalić. Przekroczyliście dziś 3000 wejść. Dziękuję!

Diana

niedziela, 14 lipca 2013

Sowia Poczta

Tu powinien być rozdział 13. Ale go nie ma... Bo cały tekst mi się usunął. Przepraszam bardzo, choć wątpię, żeby ktoś na to czekał. Napiszę go od nowa. Pojawi się najprawdopodobniej pojawi się dopiero na sam koniec lipca, ponieważ 20-27 lipca jestem na wycieczce. Do następnego posta. :)