niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 15. - Takie chwile, w których nie można mieć krwotoku wewnętrznego.

Wróciliśmy do zamku, kiedy zegar wybijał północ. Milczeliśmy. Ale to już było przyjemne milczenie. I miało ono potrwać aż do momentu, w którym staniemy przed drzwiami mojego pokoju, przytulimy się po przyjacielsku i życzymy sobie dobrej nocy. Nie wyszło. Co za niespodzianka!...

Nagle na zakręcie korytarza z prędkością zaklęcia wpadła na mnie niezidentyfikowana kulka rudości. Nawet Czarny nie zdążył mnie złapać, a już leżałem pod (nietrudno było się domyślić) Ginny. Usłyszałem jeszcze zatrzymującą się kolejną postać. Jak się okazało podczas podnoszenia się z ziemi - Potter. Otworzyłem już usta, ale tym razem Gryfon był pierwszy.

- Daruj sobie marne docinki, Malfoy. Nie bawimy się w ganianego, ani nie chcę jej zgwałcić i zabić. To nie twoja sprawa, więc po prostu sobie idź, jasne?

- Lubię kiedy zwracasz się do mnie z takim szacunkiem, po nazwisku. Z resztą lubię swoje nazwisko. A poza tym nie trafiłeś z żadnym komentarzem. Jakbyś chciał wiedzieć, na początek chciałem powiedzieć Wiewóreczce Mojej, że ostatnio to ja byłem na górze i cmoknąć ją w policzek. To by było urocze. Dopiero potem wypytywałbym się co znowu odwaliłeś, że biedactwo przed tobą uciekało. Ale jak zawsze wszystko zepsułeś. - Zarzuciłem ostentacyjnie grzywką i ruszyłem z Zabinim przed siebie. Kolega zapytał cicho czy nic mi się nie stało, po czym rzucił głośniej jakąś dowcipną uwagę na temat zdarzenia sprzed paru sekund, której nie usłyszałem, bo skupiłem się jedynie na próbie złapania oddechu i równowagi. Zdążyłem tylko podeprzeć się na jego ramieniu i wydusić słowo "żebra". Przeklnął głośno.

Dawnooo, dawnoo temuuu, w Malfoy Manor, śliczny chłopiec rzucił się z dachu. Połamał sobie parę żeber, jedno z nich przebiło płuco. Został zabrany do mugolskiego szpitala, bo rodzice bali się pojechać do normalnego. Lekarze trochę go posklejali i kazali uważać na klatkę piersiową. A że było to w te wakacje to uraz właśnie się odnowił. Niedobrze.

A gdzie APAP?
Ma ktoś APAP?

***

Z tego, co dowiedziałem się od Blaise'a nie dostałem leków przeciwbólowych dość długo, bo trzeba było obudzić lekarkę. Ta chciała mi już zamawiać trumnę, kiedy usłyszała, że ponad 15 minut  jestem noszony ze złamanymi żebrami i możliwością krwotoku wewnętrznego lub przebitego płuca/płuc. Blaise może i skończył kurs pierwszej pomocy, ale medyk z niego żaden. Na szczęście jest wystarczająco silny, by mnie nosić. Wychodzi na plus.

- W końcu, panie Malfoy! Już drugi raz w tym roku prawie mi skonałeś z nie do końca jasnych powodów. Przy wypadku zostały naruszone regenerujące się żebra, a podczas wstawania na nowo popękało parę z nich. Jedno zachaczyło o płuco, ale nie przebiło. Na szczęście już się pan obudził i... Nie!!! Nie wstawaj!!!

Opadłem z powrotem na niewygodne łóżko i westchnąłem. Lekarka zapytała czy zgadzam się na odwiedziny, i podkreśliła jeszcze raz, że za żadne skarby mam nie wstawać, po czym wyszła z sali. Chwilę po jej wyjściu przyszedł Blaise oraz otoczona jego ramieniem Ginny. Uśmiechnąłem się szyderczo i zagwizdałem znacząco.

- Ja ją tylko pocieszam, że z wychodziłeś z gorszych rzeczy niż połamane żebra. Nie wyobrażaj sobie zbyt dużo.

Za późno. Może gdyby nie rumieńce rudej... Może gdyby nie to jak Czarny zerka na nią podczas posiłków... Postanowiłem brnąć w to dalej, a przy okazji opóźnić pytania o moje samopoczucie.

- Ładna by była z was para... Jesteście pewni, że to musi skończyć się na pocieszaniu?

- No, co prawda już jedną wspólną noc razem spędziliśmy, czekając aż się obudzisz albo umrzesz - odparła z uśmiechem Gryfonka. Z dumą stwierdziłem, że coś się kroi...

- Która godzina?

- Trzynasta. Sobota. Jeszcze zdążymy się napić - zaśmiał się Blaise.

Ale nie to teraz miałem w głowie.

- A był może ktoś jeszcze?... - Zapytałem nieśmiało, odwracając głowę w drugą stronę. Poczułem się jak dziecko, które ma nadzieję na kolejny kawałek ciasta. Usłyszałem potwierdzenie i śmiech obojga. Nie obyło się bez złośliwych komentarzy. Potem zapytałem się dlaczego Ginny uciekała przed Harrym. (Poza tym, że jest okropnie brzydki.) Okazało się, że chciał pogadać, a po 10ciu minutach jego gadki Ruda zdenerwowała się i wyszła. On chciał ją złapać i się zaczęło... A skończyło na mnie. A właściwie skończyło się na tłumaczeniu starej McGonnagal dlaczego nie byliśmy o tej godzinie w swoich pokojach. Siedzieliśmy (no, ja leżałem) tak i rozmawialiśmy przez jakąś godzinę. Nagle nasz śmiech został przerwany przez stukot laski. Lucjusz.

- Dzień dobry - przyjaciele przywitali się jak na komendę i wyszli, patrząc na mnie ze współczuciem.

- Dzień dobry - rzucił im na pożegnanie Lucjusz. - Dzień dobry, Draconie.

- Dzień dobry - syknąłem w jego stronę. Martwą ciszę przerwało jego westchnięcie.

- Zastanawiam się nad odesłaniem cię do domu.

- Co?!

- Nie podnoś głosu. Zachowuj się. Nie byłoby to głupie, biorąc pod uwagę, że w domu miałbyś zapewnioną opiekę... Ochronę... - Postawił mocny akcent na ostatnie słowo. Moje oczy z pewnością wyrażały przerażenie. Zaśmiał się surowo. - Nie patrz się na mnie, jakbym chciał wysłać cię do Azkabanu, synu.

- Miałeś tak do mnie nie mówić. - Skrzywiłem się.

- Draconie... My tylko chcemy cię chronić...

- Niby przed czym?!

- Nie podnoś głosu, mówiłem. Przed takimi nieszczęśliwymi wypadkami oraz niezapowiedzianymi wycieczkami... Sam wiesz, jak to jest, kiedy wychodzisz bez pytania.

- Nie mam 5ciu lat! Mogę robić, co mi się podoba! - Podniosłem się pod wpływem emocji. Zabolało. Przeklnąłem.

Zmierzył mnie wzrokiem, kazał wyrażać się do niego z szacunkiem i odszedł, a ja zamknąłem oczy i pogodziłem się ze swoim zmęczeniem.

***

Kiedy znowu je otworzyłem, kątem oka zobaczyłem burzę blond loków. Podekscytowany chciałem...

- Nie wstawaj - wyprzedziła mnie swoim spokojnym głosem i wyciągnęła rękę przed siebie. - Przyniosłam ci jabłko.

Uśmiechnąłem się szeroko.

- Dziękuję. Chciałem tylko na ciebie popatrzeć.

- Nie warto ryzykować...

- Warto - przerwałem jej szybko i z uśmiechem przeglądałem się jak siada na moim łóżku.

- Bardzo boli?

- Teraz mniej... - dotknąłem jej dłoni, ale szybko ją odsunęła.

- Pytam na poważnie. Bardzo się wystraszyłam, kiedy Ginny do mnie przebiegła...

- Niepotrzebnie cię budziła, to nic wielkiego.

- Nie spałam. Oglądałam chmurę.

- Jedną?

- Więcej nie było. A ta jedna była bardzo ładna. Wyglądała jak papryczka.

- Więc niepotrzebnie odciągnęła cię od oglądania pięknej chmury.

- Dobrze było patrzeć na ciebie spokojnie śpiącego. Chociaż nadal się bałam, że nagle przestaniesz tak ładnie oddychać...

- Można oddychać brzydko?

Uniosła głowę i zastanowiła się chwilę. Światło ślicznie przeplatało się z jej włosami. Jednego byłem pewnien. Ona ładnie oddycha.

- Tak - odrzekła z namysłem. - Jeżeli ktoś zje cebulowe krążki i popije je mlekiem z czosnkiem, z pewnością ładnie nie oddycha.

Zaśmialiśmy się. Moment później poczułem nieśmiałe ciepło na mojej dłoni. I zastała cisza. A w tej ciszy byliśmy my. Patrzyliśmy sobie w oczy i towarzyszył nam strach, że coś nam może przerwać. A moment później poczułem nieśmiałe ciepło w okolicach serca. Zacząłem się tylko modlić, żeby nie okazało się to krwotokiem wewnętrznym. Nie teraz. To by nam przerwało...

2 komentarze:

  1. Jak możesz tu przerywać!? Cieszę się, że wróciłaś ^_^ i czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero teraz znalazłam tego bloga, ale jest świetny
    Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń