- Astoria. Obudź się. - Pansy szturchnęła koleżankę, wyraźnie
zadowolona, że moje ramię było już wolne. - Chcesz coś do jedzenia ? -
zapytała słodko i skinęła głową na kobietę sprzedawającą słodycze. Co
roku ma ten sam, stary wózek...
- Nie... Nie, dziękuję... - odpowiedziała Astoria ziewając. Starsza pani pożegnała się i poszła dalej.
Blaise wrzucił do buzi parę fasolek Wszystkich Smaków, które kupił przed chwilą. Przeżuwając powoli stwierdził :
- Karmel, wanilia, wiśnia, kocia karma i papryczka chili.
Zaśmiałem się.
- Ty zawsze masz szczęście do fasolek.
Kolega poczęstował mnie słodyczami. Patrzył wyczekująco, aż powiem co mi się trafiło. Po chwili zgiąłem się w pół.
-
Wasabi... - Blaise zaczął się śmiać, a dziewczyny wywróciły oczami i
coś tam mruknęły, że zachowujemy się gorzej niż pierwszoroczni. -
Czekolada mleczna, mandarynka, cytryna i... Jad węża.
- Jest fasolka o smaku jadu węża ?
- No jasne, Pansy. Jedna z najrzadszych. Miałem ją tylko 2 razy, a Smok już siódmy raz ją ma...
- Ósmy. - poprawiłem kolegę z drwiącym uśmiechem. Warknął, że to niesprawiedliwe i ponownie wrzucił sobie do ust garść fasolek.
- Jak smakuje jad węża ? - zapytała nieprzytomnie Astoria, która jeszcze się nie wybudziła.
- Jest dobry. Kwaśny. I taki...
- Zimny. - Zabini wszedł mi w słowo.
Nagle do naszego przedziału wparował brunet średniego wzrostu. Przyglądał się podłodze i półkom na bagaże.
- Hej, nie widzieliście takiego szarego kota... ?
- Nott ?! Co ty tu robisz ?
-
Malfoy ? Nie siedzisz w Azkabanie ?- chłopak zapytał niedowierzająco.
Po chwili uśmiechnęliśmy się do siebie i podaliśmy sobie dłonie.
Czarnowłosy usiadł obok Zabiniego, który siedział na przeciwko Astorii,
mnie i Pansy. Zaczął się tłumaczyć, że dostał kota od ciotki i gdzieś mu
zwiał. Poza tym ucieszył się na nasz widok, oznajmił, że zostawił w
przedziale Milicentę Bulstrode i Tracey Davis. Bał się, że tylko oni wracali do szkoły.
Nagle pociąg się zatrzymał.
Gwałtownie.
Astoria poleciała na mnie. Pansy trzymała mnie za ramię. Blaise i Teo prawie spadli z siedzenia.
- Co się... ?!
Zawiało chłodem. Do naszego przedziału wszedł urzędnik. Za nim, pozostając na korytarzu, były dwie kreatury. Dementorzy.
- Pan Malfoy ?
- W czym mogę pomóc ? - warknąłem lekko dygocząc z zimna.
-
Pewien więzień znajdujący się w Azkabanie twierdzi, że mógłby pan
potwierdzić jego niewinność. Myślę, że domyslił się pan, że ów więzień
ubiega się o wypuszczenie.
- Kto to ?- zapytałem niepewnie. Ojciec ? Nie... Jeszcze jak wyjeżdżałem był w domu...
- To podobno pański krewny...
- Kto to ? - powtórzyłem pytanie zniecierpliwiony.
- Rudolf Lastrange. Mąż świętej pamięci Bellatrix Lastrange.
- Wiem, że wujek był mężem mojej śp. cioci. - ,,ciołku" chciałem dodać, ale ostatecznie się powstrzymałem.
- Czyli przyznajesz się do pokrewieństwa z więźniem?
Na usta cisnęła mi się kąśliwa uwaga. Zachowałem jednak kamienną twarz i odpowiedziałem po prostu :
- Tak.
-
Będę zmuszony zwolnić pana ze szkoły w dniach 21. i 22. września, gdyż w
tych dniach odbędzie się rozprawa. Zwolnię pana u szanownej dyrektor
Hogwartu i przybędę po pana w ustalonym terminie. Dziękuję za rozmowę.
Urzędnik sztywno podał mi rękę, którą lekko uścisnąłem i wyszedł. Dementorzy podążyli za nim. Po chwili pociąg ruszył.
Między nami trwała cisza. Pierwszy odezwał się Nott.
- Rok szkolny się nie zaczął, a ty już masz zwolnienie z lekcji...
Blaise parsknął.
- Smoku... Czy ty zawsze musisz robić w okół siebie taki chaos ?
Dalej
rozmowa potoczyła się spokojnym tempem. Byłem lekko nieobecny...
Niedowierzałem temu, że wujek może wydostać się z Azkabanu. Szok...
Oczywiście cieszyłem się. Wujek Rudolf był fajny, ale nie wyobrażałem go
sobie bez cioci Bellatrix przy boku. Byłem zdenerwowany... Dlaczego
wujek wybrał mnie do swojej obrony ? Czemu nie ojca lub matkę...?
Nagle
do przedziału nieśmiało weszła niewysoka blondynka. Jej włosy były
bardzo jasne i długie. Usmiechała się delikatnie. Niebieskie oczy
dodawały jej urody, chociaż były aż za bardzo rozmarzone. Zmierzyłem
dziewczynę wzrokiem... Gdyby nie było tam Pansy zagwizdałbym z podziwu.
'Ładna -myślałem. - Całkiem ładna...'. Śliczny uśmiech zniknął na nasz
widok. A konkretnie na widok Parkinson. Dziewczyna miała kiedyś starcie z
Mrs. Mops. Zauważyłem kota, który wtulił się w blondynkę.
- Lovegood... - burknęła Pansy. - Czego chcesz ?
- Ja... Ja chciałam tylko spytać... Czy kota nie zgubiliście... ?
Teodor wstał i przyjrzał się kocurowi, po czym zadowolony odebrał zwierze.
- Kevin !
- Nazwałeś kota Kevin ? - zapytał ciemnoskóry zanosząc się śmiechem.
- Lepiej nazywać się Kevin niż Blaise. - stwierdził Nott i usiadł na wcześniejszym miejscu. Dostał kuksańca od Zabiniego.
Obserwując
dopiekających sobie kolegów zupełnie nie zauważyłem kiedy z przedziału
wyszła Luna Lovegood. Wychyliłem się zza drzwi. Szła lekko. Prawie
podskakiwała. Podbiegłem do niej. Zdziwiła się moją obecnością. Prawie
wystraszyła. Uśmiechnąłem się ledwo zauważalnie do Krukonki. Ten widok
jeszcze bardziej ją speszył.
- Kolega zapomniał podziękować.
- Nie szkodzi...
Stałem
blisko dziewczyny. Patrzyłem w jej oczy. Błękitne. Duże. Był w nich
cień strachu i... Zadowolenia. Mierzyła mnie wzrokiem przez chwilę.
Potem odwróciła wzrok.
- Ładna bluzka. - pochwaliłem jej niebieski top z nienajmniejszym dekoltem. Zarumieniła się widząc jak na nią patrzę.
- Dzięki...
Zauważyłem Teo wychodzącego z naszego przedziału. Zanosił kota do swojego. Uśmiechnął się do mnie niemal kpiąco.
- Do zobaczenia w szkole, Luno. - pożegnałem się i poszedłem w stronę przedziału.
- Na razie... Draco...
Uśmiechnąłem
się na dźwięk mojego imienia i odwróciłem do blondynki. Odprowadzała
mnie wzrokiem. Wszedłem do przedziału i zamknąłem za sobą drzwi. Oparłem
się plecami o nie. Blaise patrzył na mnie niecierpliwie.
- I... ? - zaczął.
- Podobam jej się. - dokończyłem z ulgą.
-
Ale odkrycie... - parsknęła Pansy. - Wszyscy wiedzą, że Lovegood się w
tobie kocha. Wszyscy, którzy potrafią się o tym dowiedzieć...
Zdziwiłem
się. Usiadłem między Pansy a Astorią. Młodsza z nich ogłosiła, że idzie
do łazienki. Rozłożyłem się wygodnie. Zamyśliłem się. Między nami
zaległa cisza. Rozproszyło ją chrapanie Blaise'a Zabiniego. Ciemnoskóry
położył się na kanapie. Leżał na plecach, a ręce ułożył pod głową. Nie
miałem serca go budzić... Przez pierwsze 2. minuty.
- Zabini, murzynie ! Obudź się !
-
Nie dość, że rasista, to jeszcze nie daje ludziom spać... - mruczał
niezadowolony. - Ja przynajmniej włosów sobie nie tlenię i nie jestem
dosłownie biały...
- Nie tlenię sobie włosów. - odpowiedziałem obrażony. - Mam naturalny kolor.
Mój ,,głód" częściowo zaspokojony. Ale tylko częściowo.
OdpowiedzUsuń